Pewnego dnia znalazłam się w okolicach miejsca, gdzie
mieszkałam przez kilka lat.
Postanowiłam przejść się po lesie, który kiedyś był dla mnie
oazą spokoju i lekarstwem na przeciwności losu.
Kiedy wyszłam ze stacji metra i zobaczyłam w oddali mój
las.....uśmiechnęłam się.
Weszłam na ścieżkę prowadzącą do celu i rozglądałam, bo
widok nieco się zmienił.
Po obu stronach ścieżki gęste i wysokie poletka krzaczorów,
stwarzające wrażenie żywego ogrodzenia.
Bujna zieloność u schyłku lata. Dzikie łany
Za wysokimi dzikimi polami zobaczyłam znajomo wyglądające
łąki z kępami traw, niedużymi brzozami....
Potem pasemko gęstych drzew...brzezina, gdzie trudno się
przedostać, chyba że jest się zwierzem.
Potem szerokie pola i łąka aż do ściany lasu. Tu nic się nie
zmieniło.
Lubiłam ten las. Tam gdzie mieszkam obecnie tez jest blisko
las, ale z każdego miejsca w nim słychać ruch uliczny...brrr
W moim ulubionym lesie jest cisza, nie słychać miasta.
Chwilami ta cisza jest tak wielka, że aż dziwna. Bywa, że
ptaki nie odzywają się wcale.
Ścieżka główna prowadzi przez ciemny, wysoki las mieszany.
Gdzieniegdzie widać przesmyki słońca.
Przyjemny chłód.
Dalej wybrałam drogę przed siebie, przez ugory i kapuściane
pole.
Kapuściane pole to przedziwna sprawa. Zależnie od kąta
spojrzenia ma ono srebrny odcień zieloności, fioletowo-szary lub ciemnozielony.
Jak spojrzeć, równiutkie rzędy jak żołnierze w mundurach. Takie uporządkowane,
jedna przy drugiej. Zawsze mnie zadziwia.
A dalej aleja brzozowa. Ulubione miejsce wędrowców,
rowerzystów.
W dzień powszedni nawet można tam przez chwile być samemu.
Piękne, drzewa wysokie po obu stronach, gałęzie łagodnie
kołyszące się na wietrze, czasem dotykają mnie i szeptem zapraszają. Można
przysiąść na starym pniu lub na trawie twarzą ku słońcu i cieszyć ciepłem
odchodzącego lata. Pomarzyć lub nie myśleć wcale...tak jest najlepiej...nie
myśleć ..tylko BYĆ.
Tak mogłabym odnawiać i odbudowywać spokój w sobie przez długi
czas.
Za alejką łąka dzika i wybujała, potem dróżka z samotną
brzozą, która wcale nie czuje się samotna, bo odwiedzają ją stadka wróbli.
Wróble....nie ma ich już w wielu dzielnicach Wielkiego
Miasta. Może w parkach, ale nie siadają już na parapecie, rzadko widuję je na
drzewach i krzewach blisko domu.
Wróble są wesołe, wszędobylskie, lubię ich ćwierkanie i
bystrość poruszania.
W moim lesie jest ich dużo.
Siadłam w pobliżu brzozy aby nacieszyć się towarzystwem
małych skrzydlatych.
Cudnie. Nawet jeśli okazuje się , że siadłam na mrówkowej
dróżceJ
Lepiej takim zejść ze szlaku....
Z innymi owadami jestem oswojona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz