poniedziałek, 16 września 2013

W lesie....

Po raz kolejny wchodzę do lasu w towarzystwie myśliwego.
Oczywiście jest to zaproszenie do jego świata.
Jednak moje wrażenia z lasu są na pewno bardzo różne od wrażeń mojego przewodnika.
Kiedy przekraczam granicę wsi i lasu...staję się jakaś inna.
Wyostrzają się moje zmysły.
Szczególnie słuch. Cała staję się zmysłami.
Myśliwy chodzi dosyć szybko, więc przebieram nogami, aby nadążyć i nie zostać z tyłu.
Chyba nie chciałabym zostać tam sama.....zgubiłabym się szybko.
Pod nogami trzeszczą gałązki, uginają się kępy traw, ścieżka prowadzi do strumienia.
Drewniany mostek ugina się, skrzypi, a woda szumi.
Dalej gęste zarośla i trzeba się przedzierać. Potem dosyć szeroka droga leśna prowadząca na pole.
Tutaj przez dłuższą chwilę trzeba być ciszą....a jak nie ma zwierzyny, można iść dalej.
Przez bruzdy, w ciszy leśnej, szerokie pole.
Po prawej widać domostwo. Z komina ulatuje dym. Bardzo szczególne miejsce do zamieszkiwania.
Na pewno można tu często oglądać zwierzęta przychodzące pod jabłoń po dzikie jabłka lub po zabłąkane ziemniaki, pozostawione w ziemi.
Idziemy dalej w kierunku ambony, szeroką droga leśną. Jest coraz ciemniej.
Kiedy jesteśmy blisko celu, myśliwy idzie zrobić zwiad, a ja zostaję w cichym zmroku.
Czekam chwilę, wsłuchuję się w las bliski i daleki.
Jestem tylko ja i las.
To miłe uczucie, prawie jakbym zlewała się z lasem. A więc granice między nami się zacierają.
Ta chwila jest niesamowita.
Potem myśliwy woła mnie cicho i podchodzę do drabiny.
Wspinam się z ciekawością...co tam z góry zobaczę?
Robi się ciemno, więc trzeba wytężać wzrok.
Siadam na cichej ambonie ....wypatruję przez okienka.
Kolorów lasu już nie widać, tylko ciemną zieloność, zlewające się kształty i niebo.
Nagle słychać porykiwania byków, dumne i donośne, niosące się przez ciszę leśną.
Pierwszy raz to słyszę. Głosy natury.
Następnie chwila cichości.
Niedaleko słychać trzaski łamanych gałęzi, przemieszczające się przez zarośla.
Myśliwy swoim uważnym wzrokiem zauważa dużego zwierza. To łoś...
Przejmuję z ciekawością lornetkę. Wielki, dostojny zwierz żujący liście.
Okazuje się, że to pani łosiowa:)
Nie boi się światła latarki.
Jej oczy błyskają cudnie.
Przechadza się powoli między zaroślami, zatrzymuje, dając się obejrzeć.
W końcu odchodzi...zostawiając moje zauroczenie.
Dziękuję Hubercie:)
Dzięki ..myśliwy, nie zobaczyłabym tego bez ciebie.
Spotkania z tym lasem są jak zatracanie granicy siebie.
To miłe.
Bardzo
zostanie w pamięci

piątek, 6 września 2013

Moje miejsca

Kapuściane Pole i reszta






Pewnego dnia znalazłam się w okolicach miejsca, gdzie mieszkałam przez kilka lat.
Postanowiłam przejść się po lesie, który kiedyś był dla mnie oazą spokoju i lekarstwem na przeciwności losu.
Kiedy wyszłam ze stacji metra i zobaczyłam w oddali mój las.....uśmiechnęłam się.

Weszłam na ścieżkę prowadzącą do celu i rozglądałam, bo widok nieco się zmienił.
Po obu stronach ścieżki gęste i wysokie poletka krzaczorów, stwarzające wrażenie żywego ogrodzenia.
Bujna zieloność u schyłku lata. Dzikie łany
Za wysokimi dzikimi polami zobaczyłam znajomo wyglądające łąki z kępami traw, niedużymi brzozami....
Potem pasemko gęstych drzew...brzezina, gdzie trudno się przedostać, chyba że jest się zwierzem.
Potem szerokie pola i łąka aż do ściany lasu. Tu nic się nie zmieniło.
Lubiłam ten las. Tam gdzie mieszkam obecnie tez jest blisko las, ale z każdego miejsca w nim słychać ruch uliczny...brrr
W moim ulubionym lesie jest cisza, nie słychać miasta.
Chwilami ta cisza jest tak wielka, że aż dziwna. Bywa, że ptaki nie odzywają się wcale.
Ścieżka główna prowadzi przez ciemny, wysoki las mieszany. Gdzieniegdzie widać przesmyki słońca.
Przyjemny chłód.
Dalej wybrałam drogę przed siebie, przez ugory i kapuściane pole.
Kapuściane pole to przedziwna sprawa. Zależnie od kąta spojrzenia ma ono srebrny odcień zieloności, fioletowo-szary lub ciemnozielony. Jak spojrzeć, równiutkie rzędy jak żołnierze w mundurach. Takie uporządkowane, jedna przy drugiej. Zawsze mnie zadziwia.
A dalej aleja brzozowa. Ulubione miejsce wędrowców, rowerzystów.
W dzień powszedni nawet można tam przez chwile być samemu.
Piękne, drzewa wysokie po obu stronach, gałęzie łagodnie kołyszące się na wietrze, czasem dotykają mnie i szeptem zapraszają. Można przysiąść na starym pniu lub na trawie twarzą ku słońcu i cieszyć ciepłem odchodzącego lata. Pomarzyć lub nie myśleć wcale...tak jest najlepiej...nie myśleć ..tylko BYĆ.
Tak mogłabym odnawiać i odbudowywać spokój w sobie przez długi czas.
Za alejką łąka dzika i wybujała, potem dróżka z samotną brzozą, która wcale nie czuje się samotna, bo odwiedzają ją stadka wróbli.
Wróble....nie ma ich już w wielu dzielnicach Wielkiego Miasta. Może w parkach, ale nie siadają już na parapecie, rzadko widuję je na drzewach i krzewach blisko domu.
Wróble są wesołe, wszędobylskie, lubię ich ćwierkanie i bystrość poruszania.
W moim lesie jest ich dużo.
Siadłam w pobliżu brzozy aby nacieszyć się towarzystwem małych skrzydlatych.
Cudnie. Nawet jeśli okazuje się , że siadłam na mrówkowej dróżceJ
Lepiej takim zejść ze szlaku....
Z innymi owadami jestem oswojona.